P.
Wszystko zaczęło sie dosyć banalnie i nic nie zwiastowało, że wkrótce mogę sie znależć w tak beznadziejnej sytuacji, we wrześniu tamtego roku poznałam chłopaka, pierwszy raz moge powiedzieć, że naprawdę się zakochałam, na dodatek ze wzajemnością, byłam dosłownie kilka metrów nad niebem. Był on moim pierwszym partenerem seksualnym, początkowo zabezpieczaliśmy się za pomocą prezerwatywy, niestety 2 razy zdarzyło nam się pod wpływem sytuacji i emocji o niej zapomnieć, jak możecie sie domyślić właśnie te 2 razy wystarczyły.
Od zawsze miałam nieregularne miesiączki, tydzień opóźnienia był normalką, dlatego też gdy nie dostałam okresu początkowo się nie przejęłam. Mimo to z tyłu głowy zaczęły pojawiać się myśli "a co jeśli...?" ale nadal normalnie funkcjonowałam, nikomu też nie mówiłam, czekając na okres. Niestety, tydzień minął, potem drugi, TRZECI a miesiączki nadal brak. Zamiast niej zaczęły pojawiać się mdłości i ogormny ból piersi przy jakimkolwiek dotyku, zaczęłam sie bardzo bardzo BARDZO MOCNO stresować, czytać w interencie o objawach ciąży, z pespektywy czasu wiem jaką głupotę popełniłam bo dalej zwlekałam z jakimikolwiek działaniami. W końcu poinformowałam chłopaka o moich obawach, powiedział żebym sie nie stresowała na zapas, że damy radę ale najpierw muszę wykonać test ciązowy. Tak też zrobiłam, tego samego dnia kupiłam ich 3, następnego poranka poszłam do łazienki, nie minęła minuta - 2 kreski. Szczerze? Byłam załamana ale niezbyt zaskoczona wynikiem. Następnego poranka kolejny test, tak bardzo liczyłam na jedną kreskę, bałam się spojrzeć na wynik lecz gdy to zrobiłam powtórka z rozrywki - 2 kreski. Wpadłam w panike kilka godzin później zrobiłam kolejny i ta sama sytuacja. Załamałam się, wtedy już kompletnie. Pojechałam do chłopaka, nie byłam w stanie wykrztusić z siebie słowa, sam zapytał, a raczej stwierdził: "zrobiłaś testy i wyszły pozytywnie, mam racje?". Nastawiałam się na kiepską, pierwszą reakcje z jego strony, ale od samego początku okazał mi ogromne wsparcie, powiedział, że cokolwiek zdecyduje on będzie przy mnie i sobie poradzimy, że to nasza wspólna odpowiedzialność i będzie w porządku. Ja już wiedziałam, że nie ma możliwości bym zatrzymała to dziecko, ze względu przede wszystkim na edukacje, jestem studentką pierwszego roku, on 23 lata, oboje ogromne plany na przyszłość, oboje wymiana studencka od nowego roku, brak środków finansowych na utrzymanie dzidziusia... Zaczęliśmy szukać w internecie informacji, trwało to wieki... strasznie przeciągało się w czasie, jednocześnie oboje byiśmy w trakcie sesji egzaminacyjnej, tragedia. Przyjaciel mjego chłopaka, mieszkający w Berlinie pomagał nam, ponieważ myśliśmy że wyjazd za granice i zabieg to jedyne wyjście.
Okazało się, że istnieje strona - Women on Web. Automatycznie się zdecydowaliśmy, nie mieliśmy czasu by czekać, jednak po drodze znaleźliśmy wiele stron z historiami dziewczyn, gdzie tabletki były zatrzymywane na granicy, moje województwo należało do zagrożonych. Zamówiliśmy tabletki z drugiej równie znanej strony Women Help Women. Zapłaciliśmy darowizne, wysłałam potwierdzenie przelewu, tego samego dnia dostałam e-mail, że dziękują a chwile później, że przesyłka została nadana. Ucieszyłam się, ale potem zaczął sie stres związany z oczekiwaniem. Bałam sie ogromnie czy dojdzie na czas, czy wszystko zadziała, szczególnie, że wtedy byłam już w 7 TYGODNIU. Przesyłka była niejestrowana (miało to pomóc w jej bezproblemowym dotarciu na miejsce), nadano ją w czwartek, a we wtorek już trzymałam tabletki w ręce - 1 Mifepristone, 8 Misoprostol
Tego samego dnia o 20:00 połknęłam pierwszą tabletkę, powiedziałam chłopakowi, że od jutra chce być sama z tym, miał być dostępny pod telefonem i w razie problemów przyjechać, po prostu znam siebie i lepiej znosze ból gdy jestem sama, mniej sie na nim koncentruje, poza tym wiem ze miałabym żal do niego, że dopuśiliśmy do tego oboje a konsekwencje w danym momencie ponosze jedynie ja. Po 1 tabletce nie działo się po niej zupełnie nic, normalnie funkcjonowałam, zero skutków ubocznych. Następnego dnia o 20:00 włożyłam pod język 4 tabletki (wszystko według instrukcji załączonych w emailach, na tym miałam zakończyć kuracje, gdyż byłam przed 9 tygodniem, w innym przypadku zalecają pozostałe 4).
Zaczęło się czekanie... Smak? Według mnie nijaki, delikatnie mączny, ale w żaden sposób mi nie przeszkadzał, włączyłam film i czekałam. Po około 20 minutach zaczęło się, poczułam ogormny ból podbrzusza, nie był uprzedzony żadnym delikatnym skurczem, nic z tych rzeczy, jeden wielki, niemiłosierny ból. Wzięłam ketonal i tak leżałam zwijając sie z bólu przez jakieś 15-20 kolejnych minut. Film już dawno odłożyłam, nie byłam w stanie funkjonować a co dopiero oglądać. Pobiegłam do łazienki, miałam odruch wymiotny ale starałam sie go zahamować, nie chciałam w jakiś sposób "zepsuć" przebiegu aborcji. W między czasie dopadła mnie biegunka, skończyłam siedząc na toalecie z miską na kolanach, byłam w tej pozycji kolejne 20 minut. Następnie stwierdziłam że nie dam rady przez skurcze i weszłam pod prysznic, siedziałam polewając sie dosłwonie wrzątkiem, faktycznie odczułam pewną ulgę ficzyną jednak nadal nie było nawet kropelki krwi, zaczęłam sie martwić, że coś zrobiłam nie tak. Po wyjściu z łazienki ból praktycznie minął, odczuwałam delikatne skurcze, ale były tak niewielkie, że sie na nich nie skupiałam. Dopiero o 24, czyli 4 godziny po rozpuszczeniu tabletek zaczęło się krwawienie, gdy siedziałam/leżałam nie czułam bym krawawiła jakoś specjalnie mocno, jednak gdy wstawałam i w toalecie lało się strumykiem, jak z kranu. Pojawiły się skrzepy. I tak spokojnie krwawiłam do dnia następnego, bez większego bólu, skurczy. Stwierdziłam, że chce być pewna, że sie uda, ponieważ krwawienie nie wydawało mi sie bardzo obfite, postanowiłam wziąć kolejne 4 tabletki pod język. Obawiałam sie skutków jak dnia poprzedniego, jednak nic takiego nie miało miejsca, deliaktnie skurcze jak przy okresie i tyle. Po kilku godzinach idąc do łazienki poczułam, że coś ze mnie wypada, spojrzałam - i miałam racje. Czerwono biała "kulka" wielkości śliwki. Przeraziłam sie, doskonale wiedziałam co to jest, ale poczułam ogromną ulgę. Po tym skurcze deliaktnie sie nasiliły i dalej wydalałam z siebie krew wraz ze szkrzepami. Tak jest do teraz, jednak wiem, czuje, że wszystko się udało, w najbliższym czasie udaje sie do ginekologa by mieć 100% pewności. Wreszcie czuje, że odżyłam (to stwierdzenie brzmi okropnie, biorąc pod uwagę sytuacje, jednak tak własnie sie czuje), zaczęłam się w końcu uśmiechać i normalnie funkcjonować, wiem, że najgorsze już za mną. Jestem wdzięczna, że istnieją takie strony jak Women on Web czy Women Help Women, gdzie kobiety, które nie są gotowe na dziecko, nie mają środków na utrzymanie bądź zwyczajnie nie widzą siebie w roli matki mogą dokonać aborcji i samodzielnie zadecydować o własnym ciele i życiu.
2018 Polônia
A ilegalidade de seu aborto afetou seus sentimentos?
Byłam, właściwie nadal jestem wściekła i jednocześnie zrozpaczona, że kobiety w tylu miejscach na świecie w tym właśnie Polsce nie mogą samodzielnie decydować o własnym ciele. Jest to dla mnie nie do pomyślenia, że musimy robić to w zaciszu własnego domu, bez medycznej opieki, nielegalnie, co jedynie potęguje stres związany z zabiegiem.
Como as outras pessoas reagiram ao seu aborto?
Wiedział jedynie chłopak i najbliższa przyjaciółka, obydwoje wspierali mnie w mojej decyzji i od początku do końca byli ze mną, wiem, że gdyby nie ich wsparcie byłoby mi dużo, dużo ciężej.