ech echhhhhh
Aborcji dokonałam całkiem niedawno, ledwo miesiąc temu. Mam 19 lat i mieszkam w chlewie potocznie zwanym Polską. Dlaczego wpadłam? Otóż kochana pani ginekolog na moją prośbę o antykoncepcję odpowiedziała siedmioma badaniami laboratoryjnymi spisanymi na małym karteluszku, dla mniej doświadczonych życiowo dodam, że badania laboratoryjne są płatne o ile nie jesteś ubezpieczona/y. I to słono płatne. Bo okres mi się spóźniał a żadnej ciąży nie wykryto (potem i tak go dostałam ). A dla mnie był to spory wydatek, gówniana praca, gówniany czynsz za gówniany pokoik na szczęście w ładnej okolicy. A przecież trzeba zjeść, ubrać się, kupić kosmetyki i detergenty. Ja nie miałam kogo prosić o pieniądze, mój facet dopiero startował w dorosłe życie, z domu wyrzucili mnie jak tylko skończyłam 18 lat ("chcesz być dorosła to proszę bardzo"). Nie pozostało mi nic innego jak liczyć na uaktywnienie się mojej słynnej podkowy w dupie (metafora na szczęśliwy traf) z którą - jak miałam nieraz okazję się przekonać - prawdopodobnie się urodziłam, przeszłam zatem do spraw bieżących. Przeprowadziłam się do miasta w którym mieszkał mój luby, następnie on przeprowadził się do mnie i tak sobie słodko żyliśmy (pominąwszy problemy z tematem niezwiązane) nie zważając na zagrożenia czyhające na nas związane z niezabezpieczaniem się.
Aż do któregoś pięknego listopadowego popołudnia, kiedy to mój tż zwrócił mi uwagę, że wyglądam nieco nieapetycznie. Jak to?! Największy amator mojej urody mówi mi coś takiego? Spojrzałam w lustro. Jakiś taki dziwny ten brzuch, co on duży taki... Wiem! Objadłam się! Temat Zamknięty! Do czasu aż przyszedł miesiąc grudzień, zimny i nieprzyjazny, witający silnym wiatrem i arktycznym powietrzem z rana. Niepokoić tak naprawdę zaczęłam się nie wtedy, kiedy okres spóźnił mi się 3 miesiące bo to u mnie standard, ale kiedy szykowałam się do drzemki zaraz po wypiciu dwóch redbulli naraz, kiedy kręgosłup bolał mnie tak niemiłosiernie, że ignorowałam nawet te żałosne staruszki w komunikacji miejskiej żebrzące o wolne miejsce, kiedy odnotowałam, że moje piersi przestają mieścić się w biustonoszu. Wmawiałam sobie, że to niemożliwe, bo przecież jak to, JA miałabym zajść? Ale czas leciał a brzuszek mimo moich gorących próśb rósł, coraz częściej wychodziłam a i nieraz wybiegałam niczym wystrzelona z torpedy do toalety. Cóż, w sumie warto by zrobić ten test. Jednak według mojego faceta żaden dzień nie był wystarczająco dobry aby potwierdzić ten druzgoczący fakt, nie ukrywam, że i dla mnie gdyż wychodzę z założenia iż niewiedza jest błogosławieństwem. Ale w końcu powiedziałam sobie ''basta'', walnęłam pięścią w stół i poszłam po najtańszy test do białej drogerii z czerwonym logiem. No i chyba nie ulega wątpliwościom, że test był pozytywny. Wpadłam w ryk a mój książę o dziwo zachował zewnętrzny spokój, jak było wewnętrznie to nie wiem i w sumie nie bardzo mnie to interesowało w obliczu zbliżającej się tragedii. No i dawaj, na strony z pigułkami poronnymi, realizowaliśmy nasz wielokrotnie przedyskutowany plan, jednak pełni obaw, bo przecież ryzyko, zakażenia, ja nawet nie wiedziałam jak bardzo zaawansowana jest moja ciąża! Zamówiliśmy piguły z jednej z tych stron, i pozostało czekać. A jeśli nie dojdą? Tyle wątpliwości, czas cały czas leci, dzieciak pomimo końskiej kuracji redbullami i alkoholem rośnie jak na drożdżach i ma nawet czelność się przewracać w moim brzuchu niczym to słynne gówno w przeręblu. W końcu jest! Nasza paczuszka! Czekamy do weekendu, akurat mam szkolenie w nowej pracy i właśnie weekendy mam wolne. Zażywam według instrukcji mifepreston w czwartek wieczorem, czuję że będzie źle bo złapałam okropną grypę razem z katarem. Nadchodzi piątek wieczór, już jest źle, mam okrutny katar, ale nie poddaję się, co to dla mnie! Według instrukcji zażywam 4 mizoprostole podjęzykowo, trzymam pół godzinki, łykam. Idę zapalić na balkon. Lata pełno kruków, cała chmara pierdolonych kruków na 9 piętrze bloku, myślę sobie, że to albo obstawa albo eskorta na tamten świat. Dogaszam peta i zaczyna się zabawa, dostaję jakby mnie piorun strzelił takich dreszczy, że wyglądam na ofiarę padaczki, odstawiam na dywanie taniec św. Wita a mój luby nie bardzo wie co ma zrobić i ja mu się nie dziwię absolutnie. Pomaga mi wgramolić się na wersalkę, przykrywam się, mówię "zostań", zostaje. Ciepło pomaga, już nie jestem uczestnikiem technoparty tylko kruchą istotką targaną coraz bardziej nasilającymi się skurczami. W końcu lecę do toalety, pamiętałam żeby się nie obżerać przed całą procedurą ale mimo to za przeproszeniem srałam i rzygałam jednocześnie (micha + kibel jakbyście mieli trudności z wyobrażeniem sobie tego). Nie przedłużając już, skurcze skończyły się jak tylko już organizm wydalił z siebie dosłownie wszystko, uspokoiłam się, wróciłam do pokoju, oczekując krwawienia. Które nie nastąpiło. Miałam wrażenie, że niechciany lokator już zszedł bo brzuch miałam twardy jak kamień, mięśnie zastygły mi w jakimś dziwnym, bolesnym skurczu. Zasnęłam modląc się nieśmiało żeby nie zacząć krwawić w nocy i nie zasrać wersalki krwią, co nie nastąpiło koniec końców. Budząc się dnia następnego lekko skołowana i obolała musiałam stwierdzić, że aborcja nie powiodła się i wdrożyć procedurę awaryjną. Jaką procedurę awaryjną? Otóż na zagranicznych portalach doczytałam, że w przypadku bardziej zaawansowanych ciąż wystarczą zaledwie dwie tabletki trzymane pod językiem aż do całkowitego rozpuszczenia. A takiej informacji na portalach tabletkowych nie uświadczyłam. Na szczęście wysyłający zadbał o to, abym miała dwie dodatkowe pigułki na wszelki wypadek. No to chwila odpoczynku, trochę ruchu, małe sprzątanko do wieczora i jedziemy dalej. Biorę. Znów kruczyska czorne krążą wkoło balkonu niczym wygłodniałe sępy. Znów dreszcze i skurcze. Jestem zmęczona, płaczę, już nie mogę, już nie chcę. On cały czas przy mnie niczym dobry duch świąt, gotowy w każdym momencie nalać mi coli do szklanki i podać do ręki, pogłaskać, przytulić, pogadać, co prawda ratował się piwkiem, a nawet całym dwunastopakiem dla odrobiny animuszu, ale mniejsza z tym. W końcu czuję COŚ, to COŚ wychodzi ze mnie i nie bardzo wiem co to, podnoszę alarm, luby niesie mnie jak świeżo poślubioną małżonkę do naszej obskurnej toalety w wynajmowanym mieszkaniu, zostawia mnie samą na moją prośbę. Patrzę, myślę i nagle zalewa mnie fala radości. Otóż był to czop śluzowy, niechybny zwiastun rozwiązania ciąży, czyli to się skończy, jeszcze trochę i będę już wolna od strachu i bólu. No i teraz się zaczęło. Potrafiłam dostać takiego skurczu, że chodziłam zgięta w pół, targało mną niemiłosiernie, co chwilę zmieniałam pozycję z embrionalnej na siad prosty, z siadu prostego w kucki, z kucek na podłogę i tak dalej. W końcu wiedziona jakimś kosmicznym przeczuciem udałam się do toalety, za mną wtoczył się prawie tatuś, już nieco na rauszu, szczęśliwy jak to ojcowie podczas porodu. I tak siedzimy sobie, ja na kiblu, on na wannie i jak tu kurwa nagle się ze mnie nie wyleje, leci jak z kranu, to wody płodowe! Żywo komentujemy to niecodzienne zjawisko, ja jestem odrobinę w szoku bo nie spodziewałam się takiej niagary. No, to teraz powinno być już z górki! Mój boże, jeśli to miało być "z górki" to jak wygląda "pod górkę"? Skurcze niemiłosierne, brzuch boli mnie z mocą tysiąca słońc, nie usiedzę na toalecie, nienienienienie, idę do pokoju, tż przynosi miskę w ramach ocalenia paskudnego dywanu właściciela mieszkania. Mój boże, ja rodzę, Wylatuje ze mnie. Wulgarnie nakłaniam partnera do wyjścia, chcę zostać sama, chcę to widzieć sama. Wpadam w spazmatyczny płacz. Widzę dziecko, nie jakiś pierdolony zlepek komórek, dziecko. Małego człowieka. Lecę do łazienki, patrzę na to i widzę w nim cudo, arcydzieło, doskonałość, to jest piękne, ma już kostki przy stopach. małe palce, nóżki, rączki, różowy półotwarty pyszczek. Wołam tatusia, tatuś wszedł, wyszedł, wszedł i nie może się nadziwić. Duże to, co nie? No. Moim zdaniem nawet podobne do niego. Chłopczyk. Wygląda jakby sobie spał, tak po prostu w tej swojej miseczce spał nie martwiąc się niczym. Pękło mi serce, mimo że wiedziałam i nadal wiem, że tak być musiało, że spierdoliłabym życie jemu i sobie, że moje dziecko nie zasługuje na biedę i ciągłe życie od wypłaty do wypłaty, że zasługuje na bardziej doświadczoną matkę, że nie dam mu teraz tego co chciałabym dać swojemu dziecku.
Nie wyrzuciłam do śmieci, pochowałam moje 17 tygodniowe dziecko. Nigdy sobie nie wybaczę i nie przeboleję tego, że musiałam własne dziecko JAK PSA CHOWAĆ W NIEOZNAKOWANYM GROBIE POD PŁOTEM BO MIESZKAM W JEBANEJ POLSCE GDZIE JESZCZE POSZŁABYM SIEDZIEĆ ZA POSIADANIE TRUCHŁA WŁASNEGO DZIECKA. Na tym chcę zakończyć ten temat.
Po poronieniu krwawiłam mocno i dość długo, tak naprawdę krwawię nadal (poroniłam 21.01 mamy 09.02), w ciągu trzech tygodni ciało wróciło do normy, psychika jak można się przekonać po akapitach wyżej niezupełnie. Nie mogę powiedzieć że się cieszę, powiem, że tak być musiało i tyle.
2018 Polen
trudno powiedzieć
Påverkade olagligheten i din abort dina känslor?
absolutnie nie
Hur reagerade andra på din abort?
Mam tylko dwie osoby w swoim otoczeniu i były bardzo przychylnie nastawione.