Sol
Macierzyństwo nie jest dla każdego
Mam już 30 lat, męża, stabilną sytuację zawodową - kiedy zobaczyłam jednak te dwie kreski na teście, nie ucieszyłam się tak, jak powinna ucieszyć się normalna kobieta.
Byłam przerażona, zagubiona. Zrobiłam kilka testów. Mąż się nawet ucieszył, choć i zdziwił - raczej przywykł do myśli, że dzieci mieć nie będziemy, nigdy za nimi nie przepadałam i zawsze czułam się skrępowana w ich towarzystwie.
Próbowałam się z tym oswoić. Starałam się myśleć o pozytywnych rzeczach - o tym, że może już czas, że naciski od rodziny, że tylu znajomych już ma. Zignorowałam jednak jedną, najważniejszą rzecz - że ja sama nie mam potrzeby ani chęci posiadania dziecka.
Piszę o tym, żeby trochę nakreślić swój stan przed, bo może są również kobiety w podobnej sytuacji i poczują się dzięki temu pewniej.
Później poszłam do lekarza i zaczął się powolny spadek w dół.
Na badaniu USG oprócz pęcherzyka pojawiły się dwa bardzo duże mięśniaki, o położeniu nie tylko uniemożliwiającym normalny poród, ale także grożącym usunięciem macicy w razie powikłań. Przy kolejnych wizytach doszły narastające problemy hormonalne (tarczyca), zagrożenie cukrzycą ciążową, silna infekcja intymna - a wszystkie wyniki przed ciążą miałam bardzo dobre. Czułam się coraz gorzej fizycznie i psychicznie. Codzienne bóle brzucha, od łagodnych do ostrych i zginających wpół, codzienne wymioty rano i wieczorem, brak sił żeby wstać, zaburzona koncentracja, narastające stan depresyjny. Miałam dość wszystkiego, ciągle chciało mi się płakać. Czułam, że się to pogłębia, na początku jeszcze próbowałam szukać artykułów o pozytywnych stronach rodzicielstwa, ale w końcu się poddałam i jechałam na lekach uspokajających. Nie miałam najważniejszego motywatora: chcieć być matką.
Lekarz powiedział mi, że moje objawy i problemy nie są wystarczającym powodem, by dokonać aborcji w świetle polskiego prawa.
Pamiętam ten dzień, kiedy stwierdziłam: dość. Poczułam to. Jechałam samochodem, wracałam z kolejnych badań i zaczęłam krzyczeć, że chcę, żeby to się skończyło. Tego samego dnia zamówiłam tabletki na Women on Web.
Denerwowałam się, bo byłam już w 8 tygodniu ciąży i obawiałam się, że tabletki przyjdą za późno. Z powodu pandemii koronawirusa nie mogłam ruszyć się do żadnej kliniki w Czechach czy w Niemczech. Na szczeście tabletki przyszły bardzo szybko, po niecałym tygodniu.
O samej procedurze powiem tyle: jak się dobrze przygotujesz, to nie taki diabeł straszny, jak go malują. Naprawdę, myślałam, że będzie dużo gorzej i będzie bardziej bolało.
Co ja zrobiłam:
- na dwa dni przed zaczęłam jeść lekko, w tym codziennie buraki pod różną postacią (wpływają na tworzenie czerwonych krwinek)
- piłam praktycznie samą wodę z cytryną plus rumianek
- chodziłam dużo na spacery. Zaraz po dawce Mifepristone też chodziłam, tuż przed Misoprostolem zrobiłam 2 godzinny spacer.
Na samą procedurę przydało się:
- termofor! Must have! Wystarczyło go odjąć na chwilę od brzucha, by poczuć różnicę
- Ibuprom (ja zużyłam dwie tabletki łącznie)
- dużo rozrobionego, naturalnego izotonika - woda z cytryną, miodem (dobrym miodem) i szczyptą soli
- dwie tabliczki czekolady o wysokiej zawartości kakao
- kisiel
- dobry serial ;)
Co bardzo ważne, co chcialabym podkreślić, bo zauważyłam to w innych wyznaniach i od razu rzuciło mi się w oczy - nie łykajcie tabletek przeciwbólowych bez umiaru. Bardzo dużo kobiet tutaj pisało, że łykało ibuprom, potem ketonal, potem jeszcze doklejały sobie plastry przeciwbólowe. Nie, nie i jeszcze raz nie - wszędzie jest ta sama substancja, a przedawkowanie może wywołać dodatkowe wymioty, ból, i byc bardziej niebezpieczne niż samo poronienie.
U mnie przebiegało to tak:
1) Po zażyciu Mifepristone miałam lekkie mdłości przez cały dzień, ale poza tym nic dodatkowego, czego nie miałabym wcześniej. Pojawiło się też delikatne plamienie.
2) Na pół godziny przed pierwszą dawką Mifepristolu wzięłam szybkowchłanialny Ibuprom (1 tabletka). Miałam już przygotowany izotonik i dzbanek wody z cytryna
3) Trochę się stresowałam, bo po upływie pół godziny Mifepristol nie rozpuścił mi sie pod językiem, jak to pisały dziewczyny. Może trochę zmiękł. W instrukcji było jednak napisane, żeby nie połykać, to nie połknęłam - potrzymałam dłużej o 15 min i wyplułam resztki tabletek (podkreślam: nieszczególnie rozpuszczone)
4) Tutaj nastąpił etap delikatnej paniki, bo może jednak powinnam była połknąć te tabletki?! Brzuch mnie trochę pobolewał, wystarczył termofor do złagodzenia na tyle, że nie czułam się źle. Panika przeszła po godzinie, jak zaczęłam krwawić
5) Zaczęło się mniej więcej co 20 min bieganie do łazienki w tę i z powrotem. Tylko za pierwszym razem miałam biegunkę, potem już tylko wymioty i krwawienie. Jak byłam głodna i czułam, że mam podrażnione gardło, to jadłam kisiel. Pomagał w wymiotach i smakował tak samo w obie strony :)
6) Po 3 godzinach zażyłam drugą tabletkę Ibuprofenu. Wtedy tez nastąpił ten moment - przy kolejnym krwawieniu poczułam, jak coś większego ze mnie wypadło, bardziej okrągłego (skrzepy się ciągną, nie dają takiego uczucia). Wewnętrznie wiedziałam, że to było to, poczułam jakby uderzenie jakichś silnych emocji. Mimo to, sprawdziłam - wyglądało jak większy skrzep, ale nie chciałam się za bardzo przyglądać.
Byłam oszołomiona. Mimo tego, że byłam zdecydowana na 100%, emocje były tak duże, że po wyjściu z toalety się rozpłakałam i nie mogłam się uspokoić jeszcze przez jakąś godzinę. To nie był żal za stratą, bo wiedziałam, że dla własnego dobra muszę to zrobić - to było raczej oczyszczenie ze wszystkich złych emocji, które doświadczyłam w przeciągu tych tygodni.
Następnego dnia obudziłam się z lekko bolącym brzuchem, bez wymiotów, bez uczucia beznadziei. Czułam się wolna i szczęśliwa. Na kolejny dzień od razu umówiłam się do ginekologa - chciałam wiedzieć, czy wszystko jest w porządku i przynajmniej od tej pory być pod kontrolą lekarską. Miałam tyle powodów do naturalnego poronienia, że lekarka nawet nie była tym zdziwiona (nie przyznałam się, że wzięłam tabletki). Dostałam antybiotyk i zalecenie badań.
Dalej krwawię, ale czuję się już bezpiecznie. I bardzo, ale to bardzo chcę adoptować psa :)
2020 Польша
Czułam się dobrze psychicznie. Naprawdę odżyłam. Ale było to uwarunkowane tym, że miałam 100% pewności, że chcę to zrobić - nie wahałam się, naprawdę nie chciałam tej ciąży. Mimo tej pewności, w samym momencie poronienia, miałam mocny wyrzut hormonów, płakałam, byłam roztrzęsiona, potrzebowałam dużo czułości od męża. Nie płakałam jednak ze smutku ani żalu, to było dziwne uczucie, jakby nieuniknionego rozwiązania. Zasnęłam spokojnie, a na następny dzień obudziłam się z poczuciem, że jestem wolna.
Spodziewałam się, że będzie dużo gorzej. Znacznie bardziej bałam się przed całą procedurą niż w trakcie. Na pewno, żyjąc na przykład w Niemczech, zdecydowałabym się na klinikę. Natomiast już po wszystkim stwierdzam, że pigułki wcale nie są takie złe, i na pewno są lepszym wyjściem, niż skorzystanie z niepewnej kliniki.
Незаконность аборта повлияла на ваши чувства?
Tak. Ukrywanie się z tym przed otoczeniem i lekarzem było sporym dyskomfortem psychicznym. Samo dojrzewanie do decyzji, która jest związana z poczuciem robienia czegoś wbrew prawu, zajęła mi na pewno więcej, niż gdybym żyła w kraju, w którym nie są ograniczane prawa kobiet.
Как другие люди отреагировали на ваш аборт?
O aborcji wiedziały tylko dwie najbliższe mi osoby: mąż i przyjaciółka. Oboje są raczej przeciwnikami aborcji, ale wspierali mnie w mojej decyzji, tym bardziej, że w duzej mierze była podyktowana względami medycznymi. Nikt z mojej rodziny ani otoczenia o tym nie wie - mam mocno katolicką rodzinę i na pewno spotkałabym się z mocnym potępieniem i odwodzeniem od tej decyzji.