Am.
Część 1. Ciąża
Wtulam twarz w futerko zwierzaka i po raz pierwszy wiem, o co im wszystkim chodziło. On naprawdę śmierdzi. Jak mogłam wcześniej tego nie czuć? Odsuwam go od siebie po łóżku jak niechcianą maskotkę i próbuję pozbyć się mdłości. Krok 1: nie zbliżać się do zwierza.
Kaszlę i krzywię się ze wstrętem, co nie zdarzało mi się już od dawna. Krok 2: nie palić e-papierosa. Kończąc jedzenie kapusty kiszonej zastanawiam się, jak pozbyć się tych okropnych mdłości. Pewnie znowu mam za niskie ciśnienie, tylko co mam z tym zrobić? To wina pogody, a może mam zacząć więcej się ruszać, pobudzić krążenie, cokolwiek? Nie wiem, nie znam się na tym. Mam nadzieję, że za parę dni samo przejdzie, w końcu czasem już tak bywało. To niesprawiedliwe, że mi zawsze coś dolega, zawsze coś jest ze mną nie tak. Dobrze, że przynajmniej są wakacje i nie muszę chodzić na uczelnię.
Nad ranem leżę sobie w łóżku, nieśpiesznie czekając na sen. Czy mi się wydaje, czy czuję mokro w moich piżamowych majtkach? Dotykam ich dłonią, ale nie, to nie to. Czuję jak serce i oddech jednocześnie przyśpieszają. Nagle znów mam wrażenie, że coś ze mnie leci. Zamykam oczy i proszę. Proszę, błagam… Tydzień spóźnienia to jeszcze nic takiego, takie rzeczy się zdarzają, ale dni mijają, a moje majtki wciąż zostają czyściutkie. Zapalam lampkę i zupełnie niepotrzebnie sprawdzam jeszcze raz, tak bardzo liczę na to, że zobaczę ślady krwi na udach, ubraniu albo pościeli. Ale nie, czysto. No cóż, przynajmniej mogę położyć się dalej spać, nie muszę wstawać do łazienki. Nie będę teraz o tym myśleć.
Chodząc po sklepie, staram się nie myśleć za dużo, nie dawać się lękowi i wątpliwościom. Całkowicie skupiam się na mojej misji. Wziąć z półki, pójść do kasy, zapłacić, to chyba nie takie trudne. Przecież to, że zrobię test nie sprawi, że zajdę w ciążę, jeśli w niej nie byłam. Niby to wiem, ale mimo to panicznie boję się sprawdzania. To oznaczałoby przyjęcie do siebie prawdy i konieczność wzięcia za nią odpowiedzialności, a przecież czasem przyjemniej jest cieszyć się beztroską i nieświadomością.
Następny dzień jest nieodpowiedni, i kolejny też. To trudne znaleźć odpowiedni moment, w końcu musi być idealny, prawda? Powiedz, że mam rację i że nie zwlekam z tym tylko dlatego, że tak bardzo się boję.
Nadchodzi w końcu taka chwila, kiedy się po prostu czuje, że jak nie teraz, to nigdy, że lepszej okazji już nie będzie. Decyzja zostaje nagle podjęta i wtedy znów trzeba skupić się na misji, działać i nie myśleć. Nie chcę dowiedzieć się, czy mam dziecko, siedząc na kiblu. Mam dokładnie trzy minuty, więc odkładam test na brzeg wanny, wstaję, ubieram się i myję ręce. Odwracając się w stronę ręcznika zahaczam wzrokiem o test i dwie ogromne czarne krechy wbijają mi się w umysł. Serce mi przyśpiesza, ale przecież to jeszcze nic nie znaczy, jeszcze nie minęły trzy minuty, jeszcze się wszystko może zmienić… Uparcie gapię się w godzinę na telefonie i odwracam wzrok dopiero po upłynięciu odpowiedniego czasu. Wynik już oczywiście znasz.
To teraz będziemy szczęśliwą rodzinką? Mam wrażenie, że moje życie już nigdy nie będzie takie samo. Grając na komputerze myślę o tym, że to moja pierwsza gra ze świadomością ciąży. Jakie to głupie i sentymentalnie, no ale zawsze taka byłam i to się już pewnie nie zmieni. Po chwili już nie cieszę się z wizji dużego domu, wesołych biegających maluchów i zwierza gdzieś pośrodku tego. Czuję się jak dzieciak, który cieszy się małym szczeniaczkiem dopóki ten nie pogryzie mu zabawek, nie narobi na dywan i nie zacznie piszczeć po nocach. Dopiero zaczynają do mnie dochodzić wizje okropnych konsekwencji wychowywania małego dziecka i przez kolejne dni miotam się pomiędzy chęcią założenia kochającej się rodziny z piękną, młodą mamą, a pragnieniem względnej wolności od większych trosk. Raz przeglądam strony dla świeżo upieczonych mam, pełne zdjęć słodkich uśmiechających się maluszków, a innym razem przeglądam zupełnie pozbawione uczuć artykuły o aborcji. Moje nastroje są jeszcze bardziej niestabilne niż zazwyczaj. Czasem cieszę się, że w moim życiu dzieje się coś nowego i zdobywam doświadczenia, których na pewno nie mają moje koleżanki, czuję się przez to jeszcze bardziej wyjątkowa i podoba mi się to uczucie. Ale po chwili znów wyobrażam sobie, jak by to było się zabić i upiec tym samym dwie pieczenie na jednym ogniu. Dlatego czasem czuję się, jakbym urodziła się bliźniaczkami uwięzionymi w jednym ciele, z których każda chce czegoś innego. Przynajmniej wiem już, dlaczego jest mi tak strasznie niedobrze i kompletnie nie mam ochoty na moją ulubioną kawę, którą normalnie piję w ilościach… dość niezdrowych. To nawet wygodne, będąc na zakupach kupować tylko ogórki kiszone zamiast miliarda innych rzeczy. I nie wiedząc właściwie, jaki jest tego cel, akurat w fazie nie-chcę-tego-dziecka udaję się do ginekologa. Chyba gdzieś głęboko skrywam nadzieję, że on mnie zrozumie. Wyobrażam sobie wyzwolonego od osądów młodego lekarza, który wysłuchuje moich próśb (może nawet zdołam się rozpłakać?), bierze pod uwagę wszystkie moje choroby przewlekłe i pomaga mi w wykonaniu tego, co przecież w niektórych wypadkach jest legalne.
Młody wyzwolony lekarz okazuje się jednak być starszą, konserwatywną, wierzącą panią. Moje próby zasugerowania jej rozwiązania mojego problemu spotykają się ze stanowczym oporem. Nie mam odwagi, żeby powiedzieć wprost, czego bym chciała, ale to chyba nawet lepiej. Mój wymuszony w wyobraźni płacz okazuje się być czymś całkiem odwrotnym; bezskutecznie próbuję go powstrzymać, kiedy pani doktor opowiada o cudzie powstawania nowego życia i urokach szczęśliwego macierzyństwa. Ja podjęłam już decyzję i jej słowa boleśnie wwiercają mi się w serce.
Część 2. Aborcja
Nie muszę już grzebać w Internecie w poszukiwaniu metod aborcji. W głowie mam przeczytane wcześniej historie innych kobiet mówiące o przejmującym bólu fizycznym i psychicznym, o żalu i poczuciu winy, ale dzielnie klikam w kolejne przyciski dzielące mnie od zamówienia tabletek. Okazuje się, że z zagranicy do mojego województwa nie dojdą, więc muszę kupić je od kogoś w Polsce. Przez parę dni przeszukuję jeszcze apteki w poszukiwaniu Arthrotecu, ale bezskutecznie – albo nie ma ich w ogóle, albo nie dadzą bez recepty.
Kiedy wracam z poczty z paczką w torebce, mam ochotę podskakiwać. Wszystko w środku się zgadza, czyli istnieją jeszcze uczciwi ludzie! Denerwuję się, kupując środki przeciwbólowe i największe dostępne podpaski, ale myślę sobie, że to naturalne. W końcu nie wiem co mnie czeka.
Otwieram usta i podnoszę język, a tabletki w liczbie czterech zostają ułożone na swoim miejscu. Poza tym, że nie mogę normalnie mówić, nie wydaje się to aż takie złe. Przez chwilę siedzę i analizuję nową sytuację w buzi, ale potem mogę już wstać i zabrać się do pomocy w sprzątaniu. Dopiero po dziesięciu minutach breja w ustach robi się naprawdę obrzydliwa. Czuję się, jakbym od dziesięciu minut trzymała w buzi cztery duże, gorzkie tabletki na stawy. Nie wiem, czy mogę przełykać, czy lepiej nie, dlatego stoję z tym gdzieś pośrodku. Dopiero kiedy biały płyn zaczyna niemal wylewać się z moich ust, biorę parę małych łyczków. Jest kilka momentów, w których wydaje mi się, że już nie wytrzymam i z zasłoniętą buzią idę w stronę śmietnika. Udaje mi się jednak powstrzymać, i mimo że to istna tortura, ostatecznie nie wypluwam ani kropelki. Powoli zaczyna piec mnie dół języka, ale patrząc na zegarek wciąż odliczam pół godziny od wzięcia tabletek. Jeszcze tylko chwila… Coraz mniej… Aż wreszcie połykam resztki gorzkiego płynu i malutkie twarde pozostałości tabletek, popijając sokiem, ale smak zostaje. Mam nadzieję że uda mi się go zniwelować za pomocą owocowej gumy do żucia, której wcześniej z powodu mdłości nawet nie otworzyłam.
Zakładam małą wkładkę higieniczną, ale to oczekiwanie na krew w niczym nie przypomina tamtego gorączkowego błagania o jej nadejście. Czuję jednocześnie ogromne zdenerwowanie i absolutny spokój. Ty też tak miewasz, czy to tylko moja wyjątkowa umiejętność? W momencie, kiedy czuję mokro, wkładam przygotowaną już dużą podpaskę i przyjmuję środek przeciwbólowy w czopku na wypadek wymiotów. Myślałam, że już odzwyczaiłam się od miesiączek, a jednak kiedy krwawię, czuję, jakby zupełnie wszystko było znów na miejscu. To uczucie jest takie znajome i bezpieczne.
Kiedyś jak rodzice mówili mi, że nie mogę uciekać w nieskończoność, moją odpowiedzią zawsze było: „Nie? No to patrz.” Ale teraz dorosłam i sama zrozumiałam, że w niektórych przypadkach mieli rację. Wzbraniam się jak mogę, ale w końcu zachowuję się jak na dorosłą przystało, biorę kilka głębokich wdechów i otwieram usta. Tabletki znów lądują na miejscu, a ja czuję ulgę, że nie są aż takie niesmaczne. Dopiero po chwili przypominam sobie, że robią się okropne dopiero po czasie, i jak na zawołanie w tym momencie zaczynam czuć ten przejmujący, gorzki smak. To piekło jest tym bardziej bolesne, że mam już niemało podrażniony język. Staram się skupić na lecącym w telewizji idiotycznym programie. Wnętrze ust coraz bardziej mnie boli, a gorzkie tabletki stają się coraz bardziej gorzkie. Tym razem kiedy mija pół godziny, resztki w buzi popijam wodą, a żeby zabić smak, jem przygotowane truskawki. Dziwię się, że ból w dole brzucha okazuje się być o wiele słabszy niż podczas okresu.
Podczas wychodzenia z kuchni z workiem pełnym śmieci, nagle mocno ściska mnie w brzuchu. Wydaję z siebie jeden krótki jęk i zatrzymuję się na chwilę zszokowana siłą i nagłością bólu, ale on już przechodzi. Wychodzę do śmietnika czekając na nadejście kolejnych serii bólu, ale on już nie powraca. Czuję tylko delikatny dyskomfort w podbrzuszu.
Ostatnia dawka wydaje się taka… stateczna. Jestem już przygotowana i pogodzona z tym, co mnie czeka. Dołu języka i jego okolic już prawie nie czuję. Parę minut przed upływem czasu zastanawiam się, czy coś by się stało, gdybym ostatnią dawkę połknęła wcześniej – kolejny dowód mojej słabości. Rozczarowana samą sobą ze wszystkich sił zmuszam się do wytrzymania do końca. Po połknięciu resztek reakcja mojego organizmu jest natychmiastowa. Nie obejmują mnie jednostajne, trwałe i nieprzyjemne mdłości, jak to było podczas ciąży; mój żołądek protestuje tak gwałtownie jak nigdy wcześniej i zmusza mnie do biegu w stronę łazienki. Wiem, że za wszelką cenę nie powinnam zwracać połkniętych przed chwilą leków, dlatego krążę po pomieszczeniu, oddychając głęboko i myśląc o wszystkich rzeczach, które nie są obrzydliwe. Nawet nie zdążam ukucnąć; nagle czuję skurcz żołądka i wyrzucam całą jego zawartość, na szczęście trafiając do muszli. Czerwona truskawkowa breja przypomina mi krew.
Jest już po północy, dlatego ryż w salonie spożywam w samotności. Początkowo nawet nie zwracam uwagi na to, że jem go pierwszy raz od dawna, że nie robi mi się niedobrze na samą myśl o jego jedzeniu. Wyobrażałam sobie, że tę noc spędzę siedząc na kiblu, jęcząc z bólu, wymiotując i próbując opanować krwotok. Nie ma jednak potrzeby ani na dłuższy pobyt w łazience, ani środki przeciwbólowe czy nawet częstsze niż podczas miesiączki zmienianie podpasek. Zaskoczona takim przebiegiem spraw, kładę się do łóżka. Brzuch trochę mnie boli i krwawię, ale to nic, w końcu do tej pory przechodziłam to co miesiąc. Nie zmienia się to przez następne parę dni. Czy wszystko poszło tak jak należy? Wzięłam odpowiednią ilość tabletek, a może źle zrozumiałam jak je dawkować? Niby mam teraz ochotę na normalne jedzenie, ale nie widziałam ani nie odczułam wydalanego zarodka, a ból i krwawienie wcale nie przybierają na sile. Czy to możliwe, żeby to było takie proste? Przechodzi mi nawet przez myśl, że tabletki mogły być oszustwem, ale przecież poronienie się zaczęło. Czyli ciąża na pewno nie może rozwijać się dalej.
Po tygodniu nagle następuje dziwna zmiana i ból budzi się do życia. Z pewnością jest to ten sam jego rodzaj, co przy menstruacji, tylko że bardziej nasilony. Przez kilka dni nie mogę funkcjonować, a bolesne fale przychodzą i odchodzą co parę godzin. Próbuję wszystkich leków przeciwbólowych, które mam w domu, ale nic nie pomaga. Zupełnie bezsilna leżę na łóżku czekając, aż będę mogła wrócić do życia. Pocieszam się myślą, że kiedyś, w końcu to musi minąć.
- Pani była w ciąży? – dziwi mnie to pytanie lekarza, bo przecież przed chwilą wyraźnie mu o tym powiedziałam. – Jeśli tak, to nie ma po niej śladu, więc wygląda na to że niestety nastąpiło całkowite poronienie.
Siadam z powrotem na krześle i w tym momencie czuję ogromną wdzięczność za to, że to było możliwe. Że to było takie proste, że problem po prostu zniknął.
Dokładnie dwa tygodnie po przyjęciu środków i kilka dni po ustąpieniu bólu krew przestaje lecieć. Jedząc ryż popijany kawą, paląc i trzymając małego śmierdziela, myślę o tym, że ja tylko chcę decydować o moim własnym ciele i życiu. Czuję się jak po wyjściu z choroby, a moje ciało pod żadnym względem nie funkcjonuje gorzej niż przed tym wszystkim. Dokładnie tak samo jak moja psychika: nie ma żalu, nie ma poczucia winy za to, co zrobiłam. Dzieci są wspaniałe, ale przecież to, co miałam w brzuchu, dopiero się tworzyło. Ja tylko zadecydowałam, że będzie się tworzyć później, jeszcze nie teraz.
Chciałabym złożyć ogromne podziękowania dla organizacji Women on Web, Wasza praca naprawdę ma sens.
2015 Poland
Była łatwa.
Did the illegality of your abortion affect your feelings?
Prawo nie ma dla mnie zbyt dużej wartości.
How did other people react to your abortion?
Powiedziałam o niej tylko tym osobom, o których wiedziałam, że zareagują pozytywnie, czyli chłopakowi i przyjaciółce. Reszta społeczeństwa pewnie zmieszałaby mnie z błotem.