Sara
Siedziałam przed psychiatrą, opowiadając jej wydarzenia sprzed ostatnich miesięcy.
Nienawidzę siebie, brzydzę się. Jeszcze w czerwcu ważyłam 38 kilogramów, nagle zaczęłam się objadać, w efekcie wróciłam do dawnej wagi. Okres mi się zatrzymał na dwa miesiące, ale w sierpniu wrócił, tylko teraz... teraz znowu spóźnia się osiem dni mimo, że jem normalnie.
Upewniła mnie, że organizm z pewnością nie wraca tak szybko do siebie i mam spokojnie czekać na miesiączkę. Dostałam leki antydepresyjne, które z resztą już kiedyś brałam. Wzięłam pierwszego dnia. Wzięłam drugiego dnia. I coś zaczęło się dziać. Byłam tragicznie osłabiona, a mdłości nie dawały mi spokoju. Zaniepokoiłam się, przecież rok temu nie miałam takich efektów ubocznych przy tych prochach. Coś mnie tknęło. Poprosiłam chłopaka, żeby po drodze z pracy kupił test ciążowy. Po powrocie do domu od razu pobiegłam do łazienki, będąc śmiertelnie pewna, że to na pewno nie to. Dwie ciemne krechy zarysowały się niemal od razu po naniesieniu moczu. Zrobiło mi się słabo, zbladłam, bałam się, że zaraz zemdleję. Jak to się mogło stać? Wróciłam do pokoju i trzęsącymi się rękoma podałam partnerowi test. Uspokajał mnie, przytulił. Przez kilka godzin szperaliśmy po różnych stronach łudząc się, że moje hCG podniosło się przez jakiś torbiel jajnika albo leki z grupy SSRI. Poinformowałam mamę, w między czasie zrobiłam jeszcze dwa testy - miałam nadzieję, że może tamten był wadliwy, ale każdy pokazywał dwie kreski. Nie mogłam spać, płakałam bardzo długo, bałam się. Nazajutrz po prawie nieprzespanej nocy pojechałam zrobić badania bety, które wykazały, że jestem w 6 tygodniu ciąży. Szybka rejestracja do ginekologa. USG dodatkowo potwierdziło.
- Czuję od pani papierosy, pali pani?
- Tak.
- Ile dziennie?
- Paczkę, średnio.
- Mam to komentować? Nie dość, że truje pani siebie, to jeszcze teraz dzieciątko.
Miałam ochotę wstać, chwycić krzesło i wziąć zamach.
Wróciłam do domu ze zdjęciem USG. Od początku byłam pewna tego, co chcę zrobić. Bałam się jednak tabletek, bałam się bólu, czekania na przesyłkę, tego, że mogą nie przejść przez urząd celny. Szybko znalazłam alternatywę - prywatna klinika na Słowacji. Szybki telefon, imię, nazwisko, data zabiegu. Mama i partner dali mi wolny wybór - z resztą, nikt nie miałby wpływu na decyzję jaką podjęłam. Czekanie było najgorsze. Momentami czułam się już tak wyczerpana ciągłymi mdłościami na przemian z bólem żołądka i zgagą, że miotałam wszystkim co miałam pod ręką, darłam się, płakałam, tłukłam głową o ścianę, krzyczałam, że nienawidzę tego pieprzonego bachora, który rujnuje mi ciało i głowę. Czułam, jak z dnia na dzień tyję, nie mogłam patrzeć na siebie w lustrze - zaburzenia odżywiania i myśli samobójcze atakowały z potrójną siłą, bałam się, że nie wytrzymam do dnia zabiegu i naprawdę się zabiję. Tłukłam się z całych sił po brzuchu. Miałam nadzieję, że poronię.
Parę dni przed zabiegiem umówiłam się znów do ginekologa na potwierdzenie. Znienawidziłam obie ginekolożki u jakich byłam. Nie wiem, nie pojmuję, że można być aż tak cholernie nieprzyjemnym w tak delikatnej sprawie jaką jest ciąża.
Potwierdziło się po raz drugi. Ginekolog pokazała mi bijące serduszko na monitorze. Trochę mnie ruszyło, ale zachowałam kamienną twarz. Niejednokrotnie łapałam się na tym, że wyobrażam sobie jak prowadzę dziecko za rękę, jak je ubieram do szkoły, jak uczę je wielu ważnych spraw, jak wychodzimy razem na spacery z nim i moim partnerem. Rzeczywistość wystawiała rachunek bardzo szybko. Przecież nie poradzilibyśmy sobie finansowo, nie mamy warunków, ja jestem za młoda, niegotowa, jestem CHORA, nie wytrzymałabym psychicznie. Ledwo mam siły, by zająć się sobą, a co dopiero małym człowiekiem. Upewniałam się, że podejmuję dobrą decyzję. Mimo takich myśli - nie wahałam się. Skrzywdziłabym przecież nie tylko siebie.
Wyruszyliśmy w trasę dzień przed zabiegiem. Słowackie drogi są okropne, strasznie się bałam, że zaraz zlecimy z tych strasznych gór i się roztrzaskamy. Na szczęście dotarliśmy cali i zdrowi. Krążyliśmy szukając kliniki. Znaleźliśmy, zatrzymaliśmy się przed szpitalem i przespaliśmy się w samochodzie. Następnego dnia o szóstej ruszyliśmy w stronę kliniki. Otworzyła pielęgniarka, mówiąc, żebyśmy stawili się o ósmej, bo jeszcze zamknięte, że są pacjentki z poprzedniego dnia. Wystraszyłam się. Co jeśli będą musieli trzymać mnie dłużej, będę musiała spędzić tutaj noc, bo coś się stanie, będą komplikacje? Przeczekaliśmy w aucie i wróciliśmy do kliniki punkt ósma. Pielęgniarka poprosiła o dowód mój i mamy, przebrałam buty. Powiedziała, że mój chłopak musi wyjść, bo w sali ze mną będzie inna dziewczyna. Miałam ochotę się rozpłakać, zaprotestować, przecież jego towarzystwo to to czego najbardziej teraz potrzebuję. Chciałam, żeby był pierwszą osobą którą zobaczę po wybudzeniu z narkozy, żeby trzymał mnie za rękę gdy ruszę w stronę sali zabiegowej, żeby mnie przed tym mocno przytulił. Weszłam do przydzielonego mi pokoju - ani trochę nie przypominał szpitalnej sali, raczej pokój jak na koloniach. Przebrałam się i czekałam. Pobrano mi krew. Po chwili przyszła do sali druga dziewczyna - jak się okazało, moja współlokatorka. Rozmawiałyśmy. Została ze mną mama, cały czas przy nas była, widziałam, że dziewczyna w łóżku obok strasznie się denerwuje, zaczęła się od razu tłumaczyć, dlaczego chce przerwać ciążę. Zasmuciło mnie to. Dlaczego kobiety, które decydują się na takie krok czują, że wszędzie i wszystkim muszą się tłumaczyć? Przecież to ich decyzja.
Zważyli mnie i zmierzyli ciśnienie, później przyszedł po nas anestezjolog, zaprowadził do jednego z pokoi. Siedziałysmy wszystkie na łóżku, była nas szóstka, same Polki. Widziałam, jak bardzo są przerażone, bały się patrzeć sobie wzajemnie w oczy. Lekarz wytłumaczył nam przebieg zabiegu, później wywoływał każdą osobno, pytał o uczulenia, leki, choroby, i tak dalej. Później badanie USG przez ginekologa. Bolało. Byłam bardzo mocno zaciśnięta ze stresu, a lekarz włożył mi sondę dopochwową nie czekając nawet aż się rozluźnię, z całej siły. Wystraszyłam się, miałam ochotę uciec. Poszłam do pokoju i chciałam płakać. Ze strachu.
Czekałam do dwunastej, aż w końcu przyszedł do mnie anestezjolog i zaprowadził do sali zabiegowej. Położyłam się na łóżku, pielęgniarki przypięły mi nogi żebym się nie zsunęła. Podłączyli mi kroplówkę, podali narkozę. Anestezjolog uśmiechnął się do mnie i powiedział "no, a teraz idziemy spać!". Uśmiechnęłam się, a po chwili poczułam się jak kompletnie nawalona. Spanikowałam. Powiedziałam, że czuję mrowienie na twarzy, zaśmiałam się i spytałam czy podali mi morfinę, bo czuję się jak naćpana. I zasnęłam. Obudziłam się już na swoim łóżku. Okazało się, że nie mogli mnie dobudzić i zaczęłam mieć odruchy wymiotne jeszcze podczas narkozy. Musieli mnie przewrócić na bok, żebym nie zakrztusiła się wymiotami. Podobno współlokatorka tak bardzo się przestraszyła tego widoku, że zaczęła płakać. Powoli dochodziłam do siebie. Spojrzałam pod kołdrę - całe łono miałam od zaschniętej krwi, a pomiędzy nogami miałam wsadzoną podpaskę. I to na odwrót.
Dostałyśmy herbatę, żeby szybciej wypłukać narkozę. Później mogłysmy wziąć prysznic i szykować się do wypisu. Przyszli do nas jeszcze lekarze aby spytać, jak się czujemy i opowiedzieć o zaleceniach po zabiegu. Umyłam się, okazało się, że musimy czekać jeszcze 20 minut na wypis. Cieszyłam się, że już jest po wszystkim, czułam ogromną ulgę. Poprosiłam mamę, żeby poszła po mojego chłopaka. Przyszedł i uściskał mnie mocno, spytał jak się czuję. Ucałował mnie i wyszliśmy po wypis.
2015
Doskonale wiedziałam co zrobić, jeśli zajdę w niechcianą ciążę. Nie wahałam się ani przez moment. Nie byłam smutna, nie czułam się winna. Denerwuje mnie wciskanie kobietom na siłę poczucia winy, przyklejanie etykietek morderczyń, "pseudokobiet" (bo przecież jeśli nie chce mieć dzieci, to co z niej za baba?). Oczywiście, że się bałam, ale to był tylko lęk przed nieznanym.
Jeśli któraś z was chciałaby się ze mną skontaktować, podaję swój mail - decemberflower@o2.pl Możecie liczyć na wsparcie ode mnie obojętnie jakiej decyzji byście nie podjęły.
Za trzy miesiące kończę osiemnaście lat. Od sześciu lat leczę się psychiatrycznie. Anoreksja bulimiczna i podejrzenie zaburzenia osobowości chwiejnej emocjonalnie. Moje życie kręci się wokół jedzenia, chudnięcia, tycia, prowokowania wymiotów naprzemiennie z atakami złości, histerii i powtarzającymi się próbami samobójczymi oraz samookaleczaniami. Przez ciężkie epizody depresji opuściłam dwa lata nauki w liceum, aktualnie musiałam zrobić przerwę w kształceniu, by skupić się na terapii. Prawdopodobnie nie zniosłabym psychicznie samych dziewięciu miesięcy ciąży, a co tu mówić o wychowywaniu dziecka. Nie chciałabym, żeby kiedykolwiek zastało swoją matkę wiszącą nad kiblem i zwracającą obiad. Wiem, że zrobiłabym mu ogromną krzywdę sprowadzając je na świat. "Przecież możesz oddać dziecko do adopcji!" - faktycznie, mogę sprawić, że od najmłodszych lat będzie czuło się niechciane, odrzucone, gorsze. Będąc hospitalizowana w szpitalu psychiatrycznym trzy lata temu po próbie samobójczej, poznałam mnóstwo osób na oddziale, które wychowywały się w domu dziecka. To życie między krawężnikiem a kanałem. Nie radziły sobie. Miały tendencje samobójcze, nienawidziły siebie, albo miały już kilka wyroków mimo młodego wieku. Macierzyństwo to nie tylko karmienie piersią i przytulanie, a podejście "jakoś sobie poradzimy" jest moim zdaniem cholernie krzywdzące. Jeśli kobieta nie ma warunków i nie czuje, że jest gotowa na wychowywanie dziecka - niech się do tego nie zmusza. Robi krzywdę i sobie, i dziecku.
Had de illegaliteit van je abortus invloed op je gevoelens?
Nie czułam, że robię coś złego, bo działam niezgodnie z prawem - poza tym w miejscu w którym dokonałam aborcji jest to legalne. Za to byłam zła. Wściekła. W zasadzie jestem nadal i długo będę. Nie jestem w stanie pojąć, dlaczego w Polsce kobieta nie ma fundamentalnych praw, nie może decydować o sobie, swoim ciele, swoim łonie. Dlaczego zmusza się ją do rodzenia niechcianego dziecka, któremu prawdopodobnie zrobi ogromną krzywdę. Niesamowicie wkurwia mnie wmawianie kobietom syndromu postaborcyjnego, który tak naprawdę NIGDY NIE ZOSTAŁ POTWIERDZONY NAUKOWO, chyba, że przez przewodniki katolickie. Nie dowierzałam, że mogę tak po prostu zadzwonić do słowackiej kliniki i umówić się na zabieg przerwania ciąży, a konsultantka podchodzi do tego bez histerii, rzeczowo, nie tak jak tutaj w Polsce.
Hoe reageerden andere mensen op je abortus?
Całe to wydarzenie bardzo mocno zweryfikowało otoczenie, mój związek, rodziców, "przyjaciół". Mama bardzo mnie wspierała, tak samo jak mój chłopak - gdyby nie ich pomoc, prawdopodobnie nie wytrzymałabym psychicznie i zrobiła sobie bardzo dużą krzywdę. Ojciec - alkoholik z resztą - odwrócił się od nas i zagroził matce, że jeśli pomoże mi w przerwaniu ciąży, to wyeksmituje ją z domu. Nie przejęła się nim w ogóle, jest cholernie twardą kobietą. Stałyśmy się sobie bliższe, nasza relacja była wcześniej bardzo labilna, niepewna, ale teraz obie wiemy, że możemy zawsze na siebie liczyć. Podobnie z moim chłopakiem - to wszystko bardzo umocniło nasz związek, przekonałam się jak bardzo odpowiedzialnym jest człowiekiem, zbliżyło nas to do siebie. Opiekował się mną przez cały czas, gdy czułam się źle, znosił moje krzyki i płacze, przytulał, głaskał po głowie i całował w czoło powtarzając, że jeszcze troszkę, że będzie dobrze. Błyskawicznie wyskakiwał z domowych dresów i biegł do najbliższej apteki po leki przeciwwymiotne gdy tylko widział, że znów nadchodzi fala mdłości. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego opiekuna w tak trudnej dla mnie (jak i dla niego) chwili. Zachowywał zimną krew. W drodze do kliniki cały czas trzymał mnie za rękę i dopytywał jak się czuję, mimo, że sam cholernie się stresował. Po powrocie do domu ojciec się do żadnego z nas nie odzywa, ale w zasadzie to nikt się nim nie przejmuje. Z kolei przyjaciele... cóż, w bezpośrednim kontakcie ze mną bardzo się troszczyli, pytali jak się czuję, czy wszystko w porządku, ale chcąc nie chcąc dowiedziałam się, że śmieją się między sobą z mojej sytuacji, psioczą jak cholernie jestem nieodpowiedzialna, usłyszałam nawet wprost, że na pewno jestem ciężarem finansowym dla mojej matki i chłopaka, bo przecież sama nie zarabiam, taka gówniara. Pozrywałam ostatecznie kontakty z tymi ludźmi. Na szczęście było wśród nich kilka osób, które bardzo, bardzo mnie wspierały i wiem, że były w tym szczere - za co bardzobardzobardzo im dziękuję. Psycholog powiedziała mi, że ktokolwiek kto doradza mi bądź odradza w kwestii aborcji jest po prostu dupkiem, i że mam działać jedynie w zgodzie z własnym sumieniem. Psychiatra po paru dniach od wizyty zadzwoniła do mojej mamy, dowiedziała się od psycholog, że zamierzam przerwać ciążę (współpracują w leczeniu mnie). Zaczęła wmawiać mojej matce (doskonale wiedząc, że słucha raczej autorytetów pokroju nauczycieli i terapeutów zamiast mnie), że jestem niepoczytalna, i POD ŻADNYM POZOREM nie może mi pozwolić na aborcję, bo Z PEWNOŚCIĄ będę żałować, obwiniać mamę i wszystkich wokół, i że mój stan psychiczny na pewno pogorszy się po zabiegu. Poprosiła o spotkanie jak najszybciej, jeszcze przed zabiegiem. Nie zgodziłam się, nie chciałam, żeby ktokolwiek rył mi w głowie tylko ze względu na swoje przekonania religijne. Umówilam się z nią po zabiegu. Jeśli potwierdzi się, że pani leczy "po bożemu" i tylko ze względu na swoje pro-lajfowskie podejście próbowała mną i mamą manipulować, to zamierzam sprawę nagłośnić. Podkreślam, że po zabiegu nie czułam się ani przez chwilę gorzej - wręcz przeciwnie, odżyłam. Nie miałam i nie mam wyrzutów sumienia ani nikogo nie obwiniam.